Studia połączyłam z moją karierą sportową - rozmowa z Karoliną Kumiegą, studentką UKW i kolarką UAE Team ADQ
Karolina Kumięga (choć wszyscy raczej zwracają się do niej Kumi) to dwudziestopięcioletnia kolarka, obecnie zawodniczka zawodowej drużyny UAE Team ADQ, należącej do najwyższej dywizji Women’s World Tour. Karolina bierze udział w największych wyścigach na świecie. Ma już na swoim koncie start w Tour de France Femme, reprezentuje także nasz kraj na Mistrzostwach Europy oraz Świata. Ale zajmuje się nie tylko sportem, jest również studentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej - a właściwie w trakcie pisania pracy magisterskiej. Postanowiłam zadać jej kilka pytań związanych ze sportem, a także z życiem akademickim.
Jak rozpoczęła się twoja przygoda z kolarstwem?
Zaczęła się 13 lat temu, zupełnie przypadkowo. Trener z mojego pierwszego klubu, Romet Renex Bydgoszcz, szukał chętne dzieci do trenowania. Odwiedzał szkoły w pobliskich gminach, był także w mojej w Kotomierzu, z którego pochodzę. Kiedy ogłosili nabór byłam w szóstej klasie, na początku cieszył się ogromnym zainteresowaniem, ponieważ był to chyba pierwszy klub kolarski, który przyjechał do naszej szkoły. Po dołączeniu szybko połknęłam bakcyla. Ogólnie zawsze lubiłam jeździć na rowerze, czy to z rodziną, czy z przyjaciółmi, uwielbiałam wycieczki rowerowe. Z czasem też kiedy okazało się, że jestem całkiem niezła w kolarstwie, jeszcze bardziej się wciągnęłam i tak zostało do dziś.
Miesiąc temu zakończył się sezon kolarski. Jak mogłabyś go podsumować?
Oceniając sezon całościowo, był on raczej słodko-gorzki, z naciskiem na gorzki, szczególnie w pierwszej połowie. Przygotowując się do tego sezonu miałam bardzo duże ambicje, dużo poświęciłam. Przeprowadziłam się z narzeczonym do Hiszpanii, do Girony, żeby mieć lepsze warunki do trenowania. Zimą w Polsce klimat nie sprzyja kolarzom, więc tak czy inaczej trzeba wyjechać. Bardzo chciałam startować na igrzyskach olimpijskich, to był najważniejszy cel. Miałam duże szanse, by ten cel zrealizować, ponieważ znajdowałam się w tzw. szerokiej kadrze olimpijskiej (która składa się z 6 osób, spośród nich wybiera się 3). Przygotowania przebiegały bardzo dobrze, chyba najlepiej w mojej dotychczasowej karierze. W pierwszych wyścigach wypadłam nawet lepiej, niż oczekiwałam. Niestety, moje plany pokrzyżowały się już w lutym, kiedy zachorowałam, a lekarze tygodniami nie mogli postawić diagnozy. To wykreśliło mnie ze ścigania na kilka miesięcy. Zanim wróciłam, zachorowałam na COVID, a potem zmagałam się z powikłaniami w postaci problemów kardiologicznych. W momencie, w którym mogłam wrócić, na kwalifikację olimpijską było już za późno. Patrząc na drugą połowę sezonu, była o wiele lepsza. Pojechałam na swoje pierwsze Tour de France, startowałam w drużynowych mistrzostwach Europy, zdobyłam kilka miejsc na podium.
Koniec sezonu również był udany, ostatni wyścig był w Chinach i tam udało mi się wywalczyć miejsca w top 10. Jeździłam też w koszulce najlepszej góralki i we wszystkich startach jechałam bardzo aktywnie. Dlatego z tych zawodów jestem bardzo zadowolona. Ale całościowo to nie było to, co sobie wymarzyłam. Towarzyszyło mi za dużo pecha.
Wróćmy do Tour de France. Jak to jest, jakie to uczucie startować w największym wyścigu kolarskim na świecie?
Wszędzie dało się odczuć, że jesteśmy na najwyższym poziomie. Czułam ogromną presję, także związaną z dużymi prędkościami. Dookoła było mnóstwo dziennikarzy, kamer, fotografów oraz oczywiście kibiców. Panuje tam zupełnie inna atmosfera niż na jakimkolwiek wyścigu. Było to niezwykłe przeżycie i cieszę się, że mogłam tego doświadczyć. Dla mnie to też swego rodzaju nagroda za wszystkie przeciwności losu, które mnie spotkały.
Ile czasu trwa przerwa między sezonami?
Szczerze mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz krótsza, a sam sezon coraz dłuższy, co raczej jest bardziej na rękę kibicom niż kolarzom. Mój tzw off-season, czyli czas kiedy nie trenuję i nie mam żadnych zgrupowań, trwa około miesiąca. Przerwa od wyścigów to od dwóch i pół do trzech miesięcy. Wszystko zależy, kiedy kolarz skończył sezon. Jeśli wcześnie, to zaczyna wtedy wyścigami w Australii, w styczniu. Ja startowałam w ostatnim możliwym, więc należy mi się dłuższa przerwa.
A ty, kiedy planujesz rozpocząć sezon?
Jeszcze nie mam ustalonego harmonogramu, ale istnieje taka niepisana zasada kto kończy swój sezon Chinami nie zaczyna następnego Australią (ponieważ wtedy kolarz ma jedynie dwa miesiące przerwy od ścigania). Więc mam nadzieję, że dopiero w lutym.
Jesteś myślami już przy kolejnym sezonie, czy na razie reset od kolarstwa?
Raczej gdzieś pomiędzy, myślę o sezonie jedynie pod kątem przygotowań. Nie koncentruję się jeszcze na poszczególnych startach, ponieważ zmieniam drużynę i z tego powodu nie mam ustalonego kalendarza. Dlatego wolę poświęcić energię na przepracowanie okresu zimowego, bo to jest kluczowy czas, kiedy można zbudować podstawy formy na następny sezon.
Czy możesz w takim razie określić swoje nastawienie na przyszły rok?
Po tak pechowym sezonie, który też był wyzwaniem dla mojej psychiki, trochę straciłam poczucie celu. Jednak po odpoczynku, wakacjach z narzeczonym, zresetowałam się i nabrałam nowej perspektywy. Zatęskniłam za kolarstwem, nabrałam sił i zyskałam motywację. Szukam celów na nowy sezon, ale też trzymam się jednego: żeby wrócić do formy z początku roku. Jestem też pełna nadziei, że pech na dobre mnie opuścił i od teraz wszystko będzie szło po mojej myśli.
Wracając do tego pechowego sezonu, co pomogło ci przetrwać tak trudny czas? Jak sobie poradzić w takiej sytuacji?
Trudno mi było się z tym pogodzić. Zastanawiałam się, dlaczego akurat ja, dlaczego konkretnie w tym roku (olimpijskim), który był dla mnie niezwykle ważny. Na pewno pomogli mi ludzie wokół mnie, dali mi bardzo dużo wsparcia. Szczególnie mój narzeczony, ponieważ on też pracuje w kolarstwie, sam był kiedyś kolarzem, więc doskonale rozumie to środowisko, zna je od środka. Był wsparciem nie tylko pod kątem psychicznym, ale także udzielał mi wielu rad zawodowych. Oprócz narzeczonego towarzyszyła mi rodzina oraz trener, myślę że stanął na wysokości zadania, poświęcił mi bardzo dużo czasu, gdy jeszcze nie miałam diagnozy i nie wiedzieliśmy, co dokładnie mi dolega. Włożył wiele wysiłku by pomóc mi od nowa zbudować formę, dlatego wiele mu zawdzięczam. To był na tyle trudny czas, że musiałam zgłosić się do psychologa, żeby nauczyć się, jak sobie z tą sytuacją poradzić, bo już sama nie dawałam rady.
Skąd teraz czerpiesz motywację? Tym bardziej, że na razie nie wsiadłaś jeszcze na rower po zakończeniu wyścigów.
Im jestem starsza, tym łatwiej mi się zmotywować. Jako nastolatka miałam też sporo innych obowiązków, więc nie poświęcałam za dużo energii na kolarstwo, nie potrafiłam skupić się na nim w pełni. Teraz jest to moja praca, zarabiam z niej, więc po prostu muszę chodzić na treningi, tak jak inni chodzą do zwykłej pracy. Mam też podpisany kontrakt, który siłą rzeczy mnie zobowiązuje. Na pewno ułatwieniem jest wcześniejsze planowanie dnia, trening zawsze jest na pierwszym miejscu, a potem inne obowiązki, żebym była wypoczęta i gotowa do ćwiczeń. Nauczyłam się lepiej zarządzać czasem, by kolarstwo było priorytetem. Ja także po prostu lubię to, co robię, jest to moja pasja. Uwielbiam jeździć na rowerze, odkrywać nowe miejsca, co umożliwia mi ten sport.
Co cię najbardziej denerwuje w kolarstwie? Czy jest coś takiego?
Dużo papierkowej roboty. W zawodowych drużynach praca wygląda czasem jak w biurze, raporty, tabele. Rozumiem, że to też jest ważne, jednak myślę, że powinniśmy skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na kolarstwie. Drugą rzeczą, która może nie tyle, co mnie denerwuje, ale nieco odbiera na atmosferze, jest rozmiar ekipy. Mniejsze drużyny mają około kilkunastu osób obsługi, w mojej obecnej jest to już kilkadziesiąt. Kiedy za każdym razem jeżdżę na zawody z innymi osobami, trudno o rodzinną atmosferę, tzw. team spirit. Dobra relacja jest ważna nie tylko między zawodniczkami, ale także między nami a obsługą, dyrektorami. To przekłada się na lepsze wyniki.
Twoja kariera kolarska rozwijała się w trakcie studiów. Jak połączyłaś obowiązki sportowca i studenta?
Nie było to łatwe, ponieważ wtedy jeździłam w polskiej, amatorskiej drużynie. Wtedy nie myślałam jeszcze o zawodowym kolarstwie, było to moje marzenie, ale nie do końca w nie wierzyłam. Dlatego też nie brałam tego aż tak na poważnie. Bardziej skupiłam się na tym, żeby napisać dobrze maturę i pójść na dobre studia, niż na samym kolarstwie. Postanowiłam więc spróbować znaleźć złoty środek, zostałam w rodzinnych okolicach, a kierunek studiów wybrałam kierując się tym, żebym mogła wpleść go w karierę sportową, połączyć z nią i wykorzystać zdobytą wiedzę. Dlatego padło na dziennikarstwo, zawsze lubiłam pisać różne teksty, dobrze czułam się przed kamerą. Mam nadzieję, że te studia umożliwią mi w przyszłości np. pracę w mediach kolarskich czy w drużynie jako specjalista od mediów.
Czyli polecasz dziennikarstwo i komunikację społeczną?
Tak, jak najbardziej.
To jeszcze na koniec, jakie masz marzenia, jako sportowiec? Czy igrzyska zostają na horyzoncie?
Tak, w końcu następne za cztery lata, więc nie odpuszczam sobie tego. Jednak gdybym miała przedstawić moją hierarchię najbardziej wymarzonych osiągnięć dla kolarza, najpierw byłaby to żółta koszulka na Tour de France, medal mistrzostw świata, wygrana w jednym z monumentów kolarskich (czyli kolarskich klasyków np. Paryż) potem dopiero igrzyska. W kolarstwie to trochę jak w tenisie, tam też igrzyska mają mniejszą wagę niż Wimbledon. Złoty medal olimpijski to po prostu marzenie sportowca, niekoniecznie dla kolarza.
Rozmawiała: Karolina Homeja, studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej
fot. prywatne archiwum Karoliny Kumięgi
UKW - miejsce dla ludzi z pasją!