Magdalena Dyrga

Naprawdę jaka jest, nie wie nikt......

Bohater współczesnego ekranu, by prawdziwie zasłużyć sobie na miano bohatera, musi walczyć z wrogiem, czasem z samym sobą, zmagać się z żywiołami, pokonywać coraz to większe niebezpieczeństwa. Musi być silny, zdeterminowany, a często bezwzględny i okrutny. Musi otrzeć się o śmierć, aby w ostatniej chwili zwycięsko jej uniknąć i rzucić się w wir walki ponownie. Nie kończące się pasmo wyzwań..... oto los herosów.

Cóż jednak dzieje się, gdy bohaterem jest sama śmierć? Jak wyobraża ją sobie współczesny człowiek? W przypadku „ludzkich” bohaterów kino serwuje nam tysiące muskularnych, opalonych typów, którzy za pomocą najnowocześniejszej broni ratują nasz świat, klnąc przy tym z wdziękiem. A jakie propozycje padają ze strony filmowców, gdy główną postacią jest śmierć?

Wizualizacja śmierci równie mocno frapowała rasę ludzką, co wyobrażenia Boga. A przecież nie tylko istotny jest jej wizerunek, ale też kiedy i w jaki sposób przychodzi. Cóż jednak z tego, skoro ludzkie poznawanie i odbieranie świata oscyluje wokół pięciu zmysłów? Taka już człowiecza natura, że musi zobaczyć, usłyszeć, poczuć, dotknąć i spróbować. Stąd też, dzięki ludzkiej pomysłowości, śmierć dysponuje niewąskim wachlarzem własnego image’u. Wieki średnie przyniosły światu kreację śmierci jako kobiecy szkielet, uzbrojony w pewne narzędzie, pląsający w danse macabre. „Ujrzał człowieka nagiego /Przyrodzenia niewieściego/ Obraza wielmi szkaradnego/ Chustą przepasanego// Chuda, blada, żółte lice/ Blyszczy się miednica// Upadł ci jej koniec nosa/ Z oczu płynie krwawa rosa// Przewiązała głowę chustą/.../ Nie było warg u jej gęby/ Poziewając zgrzyta zęby// Miece oczy zarywając. Groźną kosę w ręku mając// Goła głowa, przykra mowa/ Ze wszech stron szkaradna postawa/ Wypięła żebra i kości/ Groźnie siecze bez litości.” Mroczna epoka, więc i charakteryzacja naszej bohaterki mało przyjazna. Oczywiście, z upływem lat wprowadzono drobne innowacje do jej ubioru: chustę zamieniono na długą czarną pelerynę z kapturem. „Narzędzia pracy” nie zmieniono.

Z tego właśnie wizerunku kino korzysta najczęściej. O ile w ogóle upersonifikowana śmierć pojawia się na ekranie, bo trzeba przyznać, że zwykle jest pomijana w scenariuszach. U reżyserów też żadnego polotu w przedstawianiu śmierci nie ma: rach-ciach, strzał z pistoletu, trup i ... koniec, nic więcej. Biorąc pod uwagę dorobek kina współczesnego, to esencji Śmierci prawdziwej jest tyle, co nic. Zastanawiam się, skąd ta „antypatia” wśród filmowego otoczenia? Szatan, pomniejsze diabły, demony, wampiry, duchy, wiedźmy i inne potwory zajmują poczesne miejsce w kinematografii światowej. A ona co? Przed nią nie można uciec, nie można jej zgładzić, wbić osikowego kołka, więc nie jest „na topie”? Przykrym wydaje się fakt, że dziś, gdy oswajanie się z umieraniem przyjęło formę celebrowanego aktu (wystarczy przejrzeć szeroki asortyment zakładów pogrzebowych), sztuka, również filmowa, nie podejmuje prób wizualizacji samej Śmierci. W końcu to jedyna prawidłowość świata, wobec której wszyscy jesteśmy równi.

Jednym z nielicznych przykładów jest Sens życia według Monty Pythona z roku 1983. Mamy tu do czynienia z klasycznym wizerunkiem Śmierci. Pojawia się ona w części siódmej zatytułowanej, wiadomo, Śmierć. Charakteryzacja jej nie ucieka od stereotypu: sylwetka z wystającymi żebrami (współczesny typ rasowej anorektyczki), obleczona w długą, czarną pelerynę z kapturem, wyposażona standardowo w kosę. Kreacja dość typowa, a jej „osobowość”?

Śmierć tutaj jest przede wszystkim... kulturalna: puka do drzwi wiejskiej chaty. Następnie przedstawia się gospodarzowi: „Jam jest Posępny Kosiarz”. Zostaje zaproszona do środka i przedstawiona angielsko-amerykańskiemu towarzystwu rozprawiającemu przy stole. Zniecierpliwiona dobrym nastrojem i beztroską gadatliwością swoich ”wybrańców” tłumaczy im: „Nie jestem z tego świata. Nic nie rozumiecie. Jestem Posępnym Kosiarzem, przyszedłem po was. Jam jest Śmierć.” Na propozycje wychylenia szklaneczki sherry odpowiada zdenerwowana: „Milcz, Jankesie. Wy Amerykanie wiecznie tylko ględzicie. Gadacie i gadacie. Nic tylko: chce wam coś powiedzieć, albo, powiem wam jedno... Ale teraz jesteś trupem, więc się zamknij”. Jak widać Śmierć nie tylko może się zdenerwować, ale jest też świetną znawczynią narodowych cech swoich „klientów”. Uzasadnione oburzenie pana domu kontruje słowami: „Wy, Anglicy jesteście zawsze tacy pompatyczni. Zupełnie pozbawieni jaj”, i dodaje: „Wybiła wasza godzina”. Jest też zdolna do bycia łaskawą, ponieważ pozwala na to, żeby towarzystwo w podróż do Raju wybrało się samochodami. Wreszcie, w scenie ostatniej widzimy, jak zadowolona z siebie Śmierć idąc, podskakuje. Jeśli nie wygląd, to jej zachowanie wykreowane jest na „obraz i podobieństwo... ludzkie”, prawda?

Kolejnym przybliżeniem widzom wizerunku Śmierci jest film Jamesa Wonga Oszukać przeznaczenie. Wykorzystano tu dosyć ciekawy pomysł. Ciekawy, bo Śmierć nie występuje w tradycyjnej postaci. Jej obecność zaznaczona jest jedynie przez grę cieni i podmuchy wiatru. Ale jeśli nawet nie ma fizycznego formatu, jak inni bohaterowie, to przecież działa według misternie ułożonego planu. A plan jest dobry: katastrofa lotnicza kursu 180. do Paryża. Za sprawą ludzkiej intuicji plan nie zostaje przeprowadzony w pełni. Należy to naprawić. Dlatego też Śmierć wzbudza panikę wśród ocalonych przez Alexa pasażerów. Wywołuje poczucie zagrożenia i nietrwałości życia. Ma siłę i władzę. Jak prawdziwy bohater. Mimo, że nie biega za swoimi ofiarami zakapturzona, z kosa w ręku. Personifikacja bez upychania w fizyczny kostium. Interesujące i pomysłowe, czyż nie? A przecież w filmie jest jej pełno, ma swoje sztuczki: znikającą wodę w łazience Toda, alkoholowe spięcie połączone z kuchenną egzekucją nauczycielki Lewton. W tym filmie Śmierć ma nawet ulubioną piosenkę Johna Denvera. Alex natomiast, w pewnym momencie zwraca się do niej, jak do osoby rzeczywistej: „Chciałaś to sfinalizować”. Wypada założyć więc, że Śmierć jest tu wytrawnym graczem, który pozostałym uczestnikom dyktuje warunki, jest pomysłowa (wyszukane sposoby uśmiercania), konsekwentna, bo koniec filmu nie oznacza końca gry... Przekonają się o tym ci, którzy pokuszą się o zobaczenie filmu-następcy, czyli Oszukać przeznaczenie 2. Sądzę jednak, że jedno, co można zrobić z tym filmem, to pominąć go przy owych rozważaniach nad współczesnym widzeniem Śmierci. Dlaczego? Primo: dokręcanie kolejnych części do każdego filmu to naciąganie i blagierstwo. Secundo: Śmierć jest zupełnie odarta z tajemniczości, grozy, siły i nieuchronności przez zbyt wypracowane efekty specjalne. Tertio: pozytywne zakończenie nie tylko kompletnie psuje obraz Davida R. Ellisa, ale też wstrętnie rzutuje na poprzedni, Jamesa Wonga.

Wydaje się, że pewną odskocznią od wyżej wymienionych filmów i kreacji Śmierci w jakimś sensie będzie film Martina Bresta. Joe Black według scenariusza Alberto Caselli i Rona Osborna wnosi nowatorską koncepcję wizualizacji Śmierci. Nie mamy tu już do czynienia z przerażającą postacią Kosiarza–przewodnika czy mściwą egzekutorką planu uśmiercania. W życiu bogatego i wpływowego businessmana, 65 letniego Williama Parrisha, wkracza istota z innego świata. Przychodzi, żeby go zabrać. Jego czas się dopełnił. Przy tej okazji Śmierć robi sobie „wakacje”. Chce, by Parrish pomógł jej zasmakować życia. Film w swojej fabule skoncentrowany jest więc na aspektach afirmujących życie, spychając tym samym jego ciemne strony na bok. Śmierć na potrzeby swoich wakacji przyjmuje ciało przystojnego młodego człowieka (nie bez znaczenia jest fakt, iż Śmierć wcieliła się w Brada Pitta). Dla widza zapewne miła odmiana po tych wszystkich kreacjach szkieletów snujących się w czerni. Dalej, u Bresta Śmierć zaczyna kosztować życie od zawarcia znajomości ze swoim wybrańcem i wsmakowania się w masło orzechowe. Pozbawiona jest stylu rach-ciach, nie budzi paraliżującego strachu, ale też mimo swej miłej aparycji, zachowuje nieugiętość, stanowczość. Jest brutalna w swojej nieuchronności i nieodwracalności. Ma więc dwie twarze: rozkoszuje się doznawaniem małych, codziennych przyjemności (jedzenie, picie) i wielkich, wspaniałych uczuć (miłość do Susan). Zarazem bezwzględnie zmierza do wykonania swojego zadania. Jest zdolna zażartować, ulżyć w bólu, być naiwna. Z drugiej strony jednak potrafi zadać ból, wywołać poczucie strachu, a co gorsza, pokazać z premedytacją ludzką bezradność wobec spraw ostatecznych. Podczas pobytu wśród ludzi analizuje ich zachowania. Uczy się ich. W efekcie potrafi w końcu przyznać się do porażki. Okazuje serce i dotrzymuje obietnicy. Zabiera Parrisha, przywracając do życia młodego człowieka, którego ciało sobie pożyczyła. Tym samym daje Susan szansę na miłość. Wakacje skończone. William żegna się ze wszystkimi i opuszcza przyjęcie w towarzystwie „najtrwalszego i najbardziej znaczącego elementu świata” – Śmiercią. Śmiercią, która chciała poznać życie.

Wydaje się, że filmy omówione wyżej przedstawiają wizję śmierci opartą na antropocentrycznym sposobie postrzegania świata przez człowieka. Śmierć we współczesnym kinie jest „uczłowieczona”. Zachowuje się, czuje i podejmuje decyzje w sposób właściwy ludziom. Sądzę, że w ten sposób my, współcześnie żyjący, próbujemy oswoić się z tą tajemnicą, której nie jesteśmy w stanie (i raczej nie będziemy) obrócić na swoją korzyść.